[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już w chwili lądowania powinien rzucić się na wrogów, ale nie był w stanie.Myśli plątały się, w ramiona i nogi wstąpił nieznośny ciężar, mięśnie reagowały z opóźnieniem.Zabiją mnie, uświadomił sobie, lecz nawet to przekonanie nie potrafiło zmobilizować go do reakcji.— Idź przed siebie, skrzydlaty — usłyszał.— Tylko wolno.Drago wzdrygnął się.Oberwę kulę w plecy, pomyślał.To już lepiej się odwrócić.Tarael szturchnął go lufą „Cheruba”.Pewnie zabrał go któremuś trupowi, przeszło mu przez myśl.Błąd.Powinni go zastrzelić z broni Harab Serapel.Zresztą, czy ktoś to zauważy pośród tej rzezi?— Przebieraj kulasami, żołnierzu!Drago ruszył.Zrobił drugi, potem trzeci krok, czując napinające się mięśnie pleców i karku.Usłyszał świst.Cichy.Krótki.Nóż.Czekał na uderzenie, ból, który nie nastąpił.Zamiast tego do jego uszu dobiegł dźwięk padających ciał, przedśmiertne charknięcie.Odwrócił się.Tarael i Sarel leżeli na ziemi, palce pierwszego anioła jeszcze lekko drgały.Nad nimi stał Litiel.— Zdążyłem — powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.— Zwracam dług.Ciążył mi.Teraz jesteśmy kwita.— Dzięki — wymamrotał słabo Drago.— Skąd wiedziałeś?Głębianin podrapał się zdrową ręką w policzek.— Mamy kule.Właściwie to tajne, nie powinienem ci mówić, ale dupa z tym, skrzydlaty.To słabe kule, da się je zorientować tylko na ostatnią osobę, z którą się rozmawiało, więc są raczej bezużyteczne.Chciałem wiedzieć, jak ci poszło.— I chwała ci za to — westchnął komandos.— Zobaczyłem, jak wpadłeś w sidła.Wokół kręciły się te sukinsyny.Domyśliłem się, że zabiorą cię na polanę i przyleciałem.Trochę ryzykowałem, skrzydlaty.W uśmiechu błysnęły krótkie kły.Litiel, opierając się na kiju, mocno kulejąc podszedł do zabitych.— Mieli dywan — zdziwił się.— I od cholery magicznych zabawek.Ten, kto ich wynajął, musi być wysokiej klasy magiem.Weź dywan, Litiel.Tobie się bardziej przyda.Ja sobie poradzę.Walnęli mnie czarną magią, ale już mi przechodzi.Głębianin zawahał się.Z pewnością bardzo źle się czuł, bo w końcu kiwnął głową.— Dobra, ale podrzucę cię najbliżej, jak dam radę.— Wyrzuć mnie na trakcie do Królestwa.Jakimś mało uczęszczanym.— Moc! — powiedział Litiel.Znaleźli się na spokojnej drodze pośród pól.Po obu stronach szumiały łany zboża.Spomiędzy kłosów wyglądały wesołe, niebieskie mordki chabrów.— Trafisz stąd? — spytał Kruk.— Jasne.Dziękuję, Litiel.I nie zrozum mnie źle, ale mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie spotkam.— Tak — powiedział Głębianin.— Ja też mam tę nadzieję.Żegnaj, żołnierzu.— Żegnaj, Kruku.— Moc — rzekł Harab i rozpłynął się w powietrzu.Drago nabrał głęboko oddechu.Głowa wciąż go bolała, ale skutki zatrucia czarną magią mijały z wolna.Zastanowił się, czy byłby w stanie zabić Litiela, gdyby przyszło im zmierzyć się w bitwie, i doszedł do wniosku, że tak.W końcu jest komandosem Królestwa.Teraz pozostawało mu tylko jak najprędzej odnaleźć Alimona.Rozdział IV— To jest Hija — usłyszał Daimon, zajrzawszy w głąb złocistych oczu.Niezwykłe tęczówki, podobne do płytek złota zatopionych w płynnym topazie, w oprawie bardzo ciemnych, długich rzęs, natychmiast hipnotycznie ściągały uwagę.Świeciły jak dwie bliźniacze lampy pośród błękitu kobaltowych loków.Cała twarz też była niezwykła.Piękna, pomyślał Daimon, chociaż nie spokojną, klasyczną urodą wysoko urodzonych anielic.Cienki nos, usta raczej wąskie, z leciutko krzywym, ironicznym, lecz pogodnym uśmiechem.A figura! Na Głębię, ależ ona na figurę! Głęboki dekolt prostej błękitnej sukni częściowo odsłaniał nienaganne piersi, za pełne i za kształtne na anielicę.Wąską talię podkreślało wcięcie sukni, na które nie pozwoliłaby sobie skromna mieszkanka Królestwa.Nie miała jednak szerokich bioder i ud demonicy, ani tym bardziej wyzywających manier, właściwych nawet szlachetnie urodzonym Głębiankom.Zachowywała się naturalnie i swobodnie, emanując jakąś niesamowitą witalnością i urokiem, którego źródła Daimon nie potrafił się domyślić, lecz z miejsca był nim zafascynowany.— Witaj, pani — powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]