[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„A potwory nadmuchał Kientibakori”.Nigdy tego pewnie dobrze nie zrozumiem, chyba.Będąc takim, jaki jestem, mając taką twarz, a nie inną, trudno mi będzie zrozumieć.Kiedy słyszę: „Rzuciłam ją do rzeki, bo urodziła się diablicą, zabiłam go, bo urodził się demonem”, ciągle nie rozumiem.Z czego się śmiejecie?Jeśli niedoskonali są nieczystymi dziećmi Kientibakoriego, to dlaczego żyją ludzie, którzy kuleją, są ślepi, mają ręce znieruchomiałe albo skórę splamioną? Jak to jest, że są, że wędrują? Dlaczego nikt ich nie zabił? Dlaczego mnie nie zabijają mimo takiej twarzy? Pytałem ich.Ale oni też się śmiali.„Jak mogą być dziećmi Kientibakoriego, jak mogą być diabłami czy potworami! Czy urodzili się takimi, jakimi są teraz? Są czyści; urodzili się doskonali.Dopiero później stali się tacy.Albo z własnej winy, albo z winy jakiegoś kamagariniego czy innego diabła Kientibakoriego.Kto tam wie, dlaczego ich odmienili.Tylko na zewnątrz wyglądają jak potwory, bo wewnątrz ciągle są czyści”.Choć i tak w to nie uwierzycie, to nie diablęta Kientibakoriego mnie przemieniły.Urodziłem się potworem.Moja matka nie rzuciła mnie do rzeki, pozwoliła mi żyć.To, co przedtem wydawało mi się okrucieństwem, teraz wydaje mi się szczęściem.Zawsze, gdy mam odwiedzić nie znaną mi jeszcze rodzinę, wydaje mi się, że się przestraszą i: „To jest potwór, to jest diablę”, zaczną krzyczeć, ujrzawszy mnie.Znowu się śmiejecie.Wszyscy się tak śmieją, kiedy zadaję im pytanie: „Jestem może diabłem? Czy taka twarz właśnie to oznacza?” „Nie, nie, nie jesteś.Potworem też nie jesteś.Jesteś Tasurinczim, jesteś gawędziarzem”.W ten sposób czuję się spokojny.Radosny, być może.Dusze dzieci topionych przez matki w rzekach i jeziorach schodzą na dno Wielkiego Przełomu.Tak mówią.W dół, głęboko.Do samej głębi wirów i kaskad brudnej wody, do grot pełnych krabów.Tam pewnie przebywają, pośród olbrzymich skał, ogłuchłe od hurgotu, cierpiące.Tam pewnie spotykają się dusze tych dzieci z potworami nadmuchanymi przez Kientibakoriego, kiedy walczył z Tasurinczim.Taki był początek, ponoć.Przedtem świat, po którym wędrujemy, był widać pusty.Czy ten, który tonie w Wielkim Przełomie, wraca? Zanurza się, zalewany jest hukiem wód, wir chwyta jego duszę i obracając nią, kręcąc i kręcąc, porywa w dół.Aż na samo ciemne, muliste dno porywa ją pewnie, gdzie żyją potwory.A tam siada między duszami innych utopionych dzieci.Słyszeć będzie diabły i potwory rozpaczające na wspomnienie owego dnia, kiedy Tasurinczi zaczął dmuchać.Owego dnia, w którym pojawiło się tylu Macziguengów.Oto historia stworzenia.Oto walka pomiędzy Tasurinczim a Kientibakorim.To było przedtem.Tam to się zdarzyło, w Wielkim Przełomie.Tam zaczął się początek.Tasurinczi spłynął z Inkite rzeką Meshiareni z pewnym pomysłem w głowie.Wciągnie w piersi powietrze i zacznie dmuchać.Zaczną pojawiać się dobre ziemie, rzeki pełne ryb, lasy zasobne, tyle zwierząt do jedzenia.Słońce tkwiło na niebie, ogrzewając świat.Zadowolone, patrząc na wszystko, co się pojawiało.Kientibakoriego ogarnęła złość wielka.Rzygnął plugastwem wszelkim, widząc, co się tam na górze dzieje.Tasurinczi dmuchał i również Macziguengowie zaczęli się pojawiać.Wówczas Kientibakori opuścił Gamaironi, świat mrocznych wód i chmur i popłynął ku górze rzeką kupy i szczyn.Trzęsąc się ze złości, buchając wściekłością.„Ja to lepiej zrobię!” - wrzeszcząc.Ledwie dotarł do Wielkiego Przełomu, od razu zaczął dmuchać.Ale z jego dmuchnięć nie wychodzili wcale Macziguengowie.Zgniłe ziemie, na których nic nie rosło, raczej; bagniste jeziora, gdzie tylko wampiry mogły wytrzymać cuchnące strasznie powietrze.Węże wychodziły.Żmije, jaszczurki, myszy, komary i nietoperze.Mrówki, sępy.Wszystkie rośliny wywołujące gorączkę wychodziły, te które parzą skórę i których się jeść nie daje.I tylko to.Kientibakori dmuchał i dmuchał i zamiast Macziguengów pojawiali się kamagarini, diabełki o krzywych, cieniutkich nogach z ostrogami.Diablice się pojawiały z oślimi twarzami, karmiące się ziemią i mchem.I czworonożne kurduple, kosmate i krwiożercze.Kientibakori nie posiadał się z wściekłości.Tyle było tej wściekłości, że wszystkie istoty, które nadmuchiwał, wychodziły, jak choroby i szkodniki, coraz bardziej nieczyste i nikczemne.Kiedy przestali dmuchać i wrócili, Tasurinczi do Inkite a Kientibakori do Gamaironi, ten świat był już tym, czym jest teraz.Tak zaczęło się potem, ponoć.Tak zaczęliśmy wędrować.W Wielkim Przełomie.Od tamtej więc pory wciąż wędrujemy.Znosząc zło, doświadczając okrucieństw diabłów i diabląt Kientibakoriego.Wielki Przełom był zakazany, przedtem.Tylko zmarli tam powracali, dusze, które odchodziły i nie wracały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]