[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak wszystko, o co dbał, na co liczył.Zacisnął gwałtownie dłoń na kolumnie ruchomej rzeźby w mijanym właśnie stoisku; spomiędzy jej kolców wydobywały się szorstkie tony, skaczące jak koty.Jednakże dzwoniąca, atonalna muzyka umilkła pod jego dotykiem, zimny metalowy pręt odchylił się w drugą stronę.A może tylko wyobrażał sobie ich nierealność; lecz wrażenie nie mijało.Dlaczego? Co mi się stało? Co złego?Puścił przedmiot, gdy oburzony rzeźbiarz podszedł do drzwi sklepu.Ruszył dalej, dopiero teraz poznając, w jaką uliczkę wszedł.To Aleja Cytrynowa, a przed sobą widzi już Fate Ravenglass, siedzącą jak zawsze na werandzie wokół tac i skrawków.Kiedyś przybył tu, szukając schronienia, został przyjęty bez pytań czy stawiania warunków.Zawsze może tu wrócić, do przystani spokoju i twórczości we wszechświecie obojętności i połamanych części.Dostrzegł, że Fate nie jest sama, ujrzał jej gościa wstającego ze stopni w chmurze granatowych zasłon z tęczowymi wzorami.Rozpoznał jej przyjaciółkę Tiewe - dzięki welonom, bo nigdy nie dostrzegł u niej nic więcej niż hebanowe dłonie.Usłyszał delikatną pieśń jej skrytych naszyjników z dzwoneczków.Pytał Fate, dlaczego nigdy się nie odsłania, podejrzewając ją o kalectwo, lecz usłyszał, że taki jest zwyczaj rodzimej planety Tiewe.Później widział najwyżej dwóch innych ludzi pochodzących z niej, zawsze starannie opatulonych.Tiewe czuła się nieswojo w towarzystwie mężczyzn i objęła go zazdrosna wdzięczność, gdy zrozumiał, że odchodzi z jego powodu.Fate ma wielu przyjaciół, lecz nikogo, kto byłby dla niej kimś więcej.Czasami zastanawiał się nad jej celibatem.Gdy Tiewe odeszła, zostawiając za sobą muzyczny ślad, Fate zwróciła twarz w jego stronę, na wpół z uśmiechem, na wpół ze skupieniem.- Sparks, to ty? - Kot Malkin miauknął potwierdzająco ze swego ulubionego miejsca na progu.- Tak.Cześć, Fate.- Sparks stanął przed nią, nagle niepewny.- Co za miła niespodzianka.Siadaj, nie zachowuj się jak obcy.Byłeś nim dostatecznie przez ostatnie miesiące.Z grymasem winy usiadł ostrożnie wśród tac na werandzie.- Wiem.Przepraszam, ale.- Nie, nie przepraszaj - zamachała rękoma, rozgrzeszając go dobrotliwie.- Mimo wszystko, ile to razy przyszłam cię odwiedzić w pałacu?Roześmiał się.- Ani razu.- Powinnam więc być wdzięczna, że w ogóle przyszedłeś.- Schyliła się po odłożoną maskę.- Opowiedz mi plotki z dworu, jak się ubierają, w co się bawią, jakie wylęgły się tam wspaniałe bzdurki.Potrzebuję odrobiny radości.Tiewe robi cuda igłą i jedwabiem, lecz jest taka smutna.- Uniosła wzrok, skrzywiła się do nikogo, sięgnęła gwałtownie do tacy z paciorkami i rozrzuciła je.- Cholera! - Malkin skoczył z progu i zniknął w sklepie.- Pozwól mi.- Sparks pochylił się, ledwo zdołał pochwycić zielony, błyszczący wodospad, spadający z krawędzi stopnia.Postawił tacę i wypełnił ją cierpliwie, ukojony bezmyślnością zadania.- Weź.- Wręczył jej trzy paciorki naraz, wracając z wdzięcznością do nawyków i błogich wspomnień dni spędzonych z nią.- Widzisz, jak bardzo mi cię brak.- Uśmiechnęła się, gdy paciorki spadły jej na dłoń.- Ale nie tylko twych cierpliwych rak, także rytmicznych Letnich pieśni i świeżości zdumienia.Sparks oparł palce na jej kolanach, nic nie odpowiadając.- Możesz zostać i zagrać mi trochę? Tak dawno w tej alejce nie było pieśni.- Ja.- Przełknął kamyk w gardle.- Nie wziąłem ze sobą piszczałki.- Nie? - Mniej by się zdziwiła, gdyby powiedział jej, że nie ma na sobie ubrania.- Dlaczego?- Ostatnio.nie lubię grać.Siedziała, pochylona nad maską, czekając na coś więcej.- Byłem zbyt zajęty - powiedział usprawiedliwiająco.- Sądziłam, że po to jesteś potrzebny Królowej - grasz jej.- Już nie.Teraz.no, robię inne rzeczy.- Pogładził twardą powierzchnię stopnia.- Inne.rzeczy.Przytaknęła, zapomniał, jakie drażniące może być spojrzenie jej trzeciego oka.- Jak granie i picie zbyt wiele wina w Panoramie Paralaksy.- Było to stwierdzenie faktu.- Skąd wiesz, gdzie byłem? - Nie chciał się przyznać do reszty.- Czuję to.To pachnidło pochodzi z Tsieh-pun.Każde miejsce jest inne, podobnie jak i każdy narkotyk.Mówisz trochę niewyraźnie.- Powiedz mi, czy wygrałem, czy przegrałem.- Wygrałeś.Gdybyś przegrał, nie pytałbyś o to z takim zadowoleniem.Roześmiał się, lecz niezbyt swobodnie.- Byłabyś dobrą Siną.- Nie.- Pokręciła głową i poszukała igłą otworu w paciorku.- Sinymi stają się ludzie o pewnym poczuciu wyższości moralnej, a ja nie chcę osądzać innych grzeszników.No - dodała, gdy paciorek znalazł się na swoim miejscu - proszę trochę zielonych piór.- Wiem o tym.- Podał jej pióra.- To dlatego przyszedłeś tu dzisiaj? - Umoczyła palce w kleju i posmarowała stosiny piór.- Dopóki wygrywasz w grze, Królowa nie może się wtrącać w to, co robisz ze swym wolnym czasem i pieniędzmi, prawda?- Chce, bym grał.Daje mi pieniądze - powiedział to bez wahania, czuł, jak wzbierają w nim tajne sekrety, wiedział, że zdradzenie ich jest tylko kwestią czasu.- Naprawdę? Jesteś taki dobry? - Fate zdawała się w to wątpić.- Nie.Robię to, by się uczyć, poznawać sposoby myślenia pozaziemców, ich zamierzenia, by opowiadać o nich jej.- Myślałam, że ma po to Starbucka.- Ma.- Niewidzialna ściana jego bezimienności zdawała się zamykać ich w przestrzeni całkowitej ciszy, w której ledwo rozległ się jego głos, choć powinien rozbrzmiewać dumą.- Ja jestem Starbuckiem.Najpierw jedyną jej odpowiedzią było ciche westchnienie na wdechu.- Słyszałam, że jest nowy Starbuck.To prawda, Sparksie? Ty, Letniak.- chlopiec, lecz tego nie dopowiedziała.- Na wpół Letniak.- Kiwnął głową - Tak.To prawda.- Jak? Dlaczego? - Położyła nieruchome dłonie na otwartych ustach maski.- Bo tak bardzo przypomina Moon.A Moon odeszła.- Arienrhod była jedyną rzeczą, która się dlań nie zmieniła, jedyną całą i rzeczywistą, bardziej nawet niż jego ciało.- Wiedziała o Moon, wiedziała, czym jest dla mnie.Tylko ona była w stanie zrozumieć.- Wymykały mu się pełne bólu słowa, opowiadał jej (choć nie do końca), co zaszło między nim a Arienrhod, gdy doszły ich wieści o porwaniu Moon.-.dlatego wyzwałem Starbucka, boją kocham.Pozwoliła mi go wyzwać, bo też mnie kocha.I zwyciężyłem.- Jak udało ci się zabić takiego człowieka?- Zabiłem go piszczałką.w Sali Wiatrów.- Tylko że on nie umarł.- I od tej pory nie grasz.- Fate pokręciła głową, spuszczając na ramiona grube warkocze.- Powiedz mi.było warto?- Tak! - Zdumiał się własnym głosem.- Dlaczego wydaje mi się, że słyszę “nie"?Zacisnął palce na tacy z paciorkami, naprężył mięśnie, nie dostrzegła tego.- Musiałem zostać Starbuckiem.Musiałem być najlepszy, bo inaczej - nie byłbym jej godny.Musiałem zostać jedynym, który się liczy.Myślałem jednak, że po zwycięskiej walce reszta pójdzie gładko, tak nie jest.Myślałem, że dostanę wszystko, co zechcę.- A nie dostałeś.Teraz on pokręcił głową.- U licha, coś ze mną niedobrze! Nic mi się nie udaje.cokolwiek bym robił.- To może nie powinieneś tego robić.Możesz wracać do Lata, nic cię nie zatrzymuje.- Do czego mam wracać? - prychnął.- Nie.Nie mogę wrócić.- Pytał już o to siebie i znalazł odpowiedź.- Nikt nie wraca, wiem o tym teraz; możemy tylko iść przed siebie, bez żadnego powodu.Nie zostawię Arienrhod; nie mogę.Ale i tak ją stracę, gdy nie zostanę tym, kim chce, bym był.- Herne wie; Herne wie wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]