[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bruno wyjął długopis gazowy, nacisnął dwa razy i cicho gwizdnął na towarzyszy.Kiedy wiązali strażników, Bruno przeglądał rzędy ponumerowanych kluczy wiszących na ścianie.Na szóstym piętrze Bruno wziął klucz numer 613 i otworzył drzwi celi.Jego dwaj bracia, Vladimir i Yoffe, popatrzyli na niego nie wierząc własnym oczom, a potem podbiegli i uśmciskali go bez słowa.Bruno uśmiechając się, odsunął ich na bok, wyjął następne klucze i otworzył kolejno cele 614, 615 i 616.Stojąc przed celą 616 spojrzał z gorzkim uśmiechem na swoich braci oraz towarzyszy i Van Diemena, którzy tymczasem nadeszli.- Miły gest, żeby zamknąć wszystkich Wildermannów razem,nie uważacie? Troje drzwi otwarło się niemal jednocześnie i trzy postacie wysunęły się na korytarz, dwie z nich bardzo niepewnym krokiem.Ci dwoje, którzy z trudem chodzili, byli starzy, przygarbieni i siwi, jedno z nich było kiedyś mężczyzną, a drugie kobietą, ich pokryte więZienną bladością twarze nosiły piętno cierpienia, bólu i wycieńczenia.Trzecia postać należała do młodego mężczyzny, który był młody już tylko wiekiem.Stara kobieta spojrzała na Bruna zamglonym, przygasłym wzrokiem.- Bruno - powiedziała.- Tak, matko.- Wiedziałam, że kiedyś się zjawisz.Objął ramieniem jej chude plecy.- Przepraszam, że to tak długo trwało.- Jaka wzruszająca scena - powiedział doktor Harper.- Bardzo, bardzo wzruszająca.Bruno cofnął rękę i odwrócił się bez pośpiechu.Doktor Harper, trzymając przed sobą Marię w charakterze tarczy, celował w niego pistoletem z tłumikiem.Obok, uśmiechając się drapieżnie, stał podobnie uzbrojony pułkownik Siergiejew.Za nimi wznosiła się potężna postać Angela, którego ulubioną bronią była śmiertelnie groźna pałka wielkości kija baseballowego.- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy? - ciągnął doktor Harper.- To znaczy, nie mieliście chyba zamiaru nigdzie wychodzić? - Owszem, mieliśmy zamiar.- Rzuć ten automat - rozkazał Siergiejew Brunowi.Bruno schylił się, położył broń na podłodze i prostując się błyskawicznym ruchem pochwycił Van Diemena, stawiając go przedsobą.Drugą rąKą sięgnął do kieszeni na piersi po czerwony długopis, wcisnął przycisk i ponad ramieniem Van Diemena wycelował w twarz Harpera.Na ten widok twarz doktora ściągnęła się ze strachu, a jego palec zacisnął się na spuście.Siergiejew, nie uśmiechając się już, syknął z wściekłośCią: - Rzuć to! Dostanę cię z boku.Była to trafna obserwacja, ale na swoje nieszczęście Siergiejew mówiąc to, przeniósł wzrok na Bruna, wszystkiego na dwie sekundy, niemniej dla człowieka o szybkości i zręcznośCi kobry jakim był Manuelo, dwie sekundy to śmiesznie długi przeciąg czasu: Siergiejew zginął, nawet tego nie poczuwszy, z nożem wbitym po rękojeść w szyję.W ułamek sekundy później zarówno Van Diemen jak i Harper leżeli na podłodze, Van Diemen z kulą w piersi przeznaczoną dla Bruna, Harper ze strzałką wbitą w policzek.Angelo, z twarzą wykrzywioną niepohamowaną wściekłością, wydał z gardła zwierzęcy pomruk i rzucił się naprzód wymachując ogromną pałką.Kan Dahn, poruszając się jeszcze szybciej i z niezwykłą zwinnością jak na mężczyznę o jego posturze, uchylił się przed ciosem, wyrwał pałkę z rąk Angela i odrzucił ją z pogardą na bok.Walka wręcz, która nastąpiła, była równie tytaniczna co krótka, a chrzęst łamanego karku Angela przypominał trzask suchej gałęzi pod siekierą drwala.Bruno objął ramieniem dygoczącą jak w febrze dziewczynę, a drugim otoczył oszołomioną, przerażoną i nic nie rozumiejącą starą kobietę.- Koniec, już po wszystkim - powiedział.- Jesteście teraz bezpieczni.Powinniśmy stąd szybko wyjść.Chyba nie masz nic przeciwko temu, ojcze, prawda? Ale stary człowiek patrzył należące ciała i nie odpowiedział.Bruno mówił dalej, do nikogo w szczególności: - Przykro mi, jeżeli chodzi o Van Diemena.Ale może lepiej się stało.I tak nigdzie nie było dla niego miejsca.- Nigdzie? - spytał Kan Dahn.- W jego świecie może tak, ale nie w moim.Był do głębi amoralny - nie niemoralny - wymyślając tak piekielną broń.Całkowicie pozbawiony skrupułów, nieodpowiedzialny człowiek.Wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale świat obejdzie się bez niego.- Dlaczego doktor Harper po mnie przyszedł? - spytała Maria.- Mówił coś o nadajniku i taśmach, które mu zginęły z przedziału.- Tak, zgadza się.Roebuck je ukradł.Nie można ufać tym Amerykanom.- Toteż mi nie ufasz.I nic mi nie mówisz.- W jej głosie nie było pretensji, tylko brak zrozumienia.- Ale może mi powiesz, co będzie, kiedy doktor Harper odzyska przytomność.- Umarli nie odzyskują przytomnośCi.Przynajmniej nie na tej planecie.- Umarli? - Nie potrafiła już wykrzesać z siebie ani śladu emocji.- Te strzałki były nasycone śmiertelną trucizną.Jakąś rafinowaną odmianą kurary, jak sądzę.Chcieli, żebym zabił ich własnych ludzi.Na szczęście byłem zmuszony posłużyć się tym w obronie przed psem.Teraz już martwym psem.- Chcieli, żebyś zabił ich własnych ludzi? - Wyglądałoby to dla mnie bardzo niewesoło, i dla Ameryki też, gdybym zabił któregoś z tutejszych strażników i został złapany na gorącym uczynku.Tak, byli gotowi poświęcić własnych ludzi.LUdzie tacy jak Harper i Siergiejew nie mają serca aniduszy.Zastrzeliliby własnych rodziców, gdyby miało to posłużyć ich osobistym korzyściom politycznym.Nawiasem mówiąc, było postanowione, że i ty masz umrzeć.Zostałem, naturalnie, poinstruowany, żeby nie strzelać strzałkami do Van Diemena, gdyż ma rzekomo słabe serce.Cóż, teraz rzeczywiście jego serce miewa się nie najlepiej.Harper wpakował mu w sam środek kulę.- Spojrzał na Marię.- Wiesz, jak się obsługuje nadajnik, który Roebuck ma tu w torbie? Przytaknęła.- Dobrze, wyślij więc sygnał wywoławczy.- Zwrócił się do Kana Dahna, Roebucka i Manuela: - Sprowadźcie moich rodziców po schodach powoli, dobrze? Nie mogą iść szybko.Poczekam na dole.- Dokąd się wybierasz? - zapytał Kan Dahn podejrzliwie.- Brama jest wyposażona w blokadę zegarową, więc ktoś musiał ich wpuścić.Ten ktoś jest tam nadal lub gdzieś w pobliżu.Nikt was dotąd nie widział i chcę, żeby tak zostało.- Podniósł z podłogi automat.- Mam nadzieję, że nie będę musiał go użyć.Kiedy w pięć minut później spotkali się na parterze, Bruno zrobił już, co było do zrobienia.Kan Dahn obejrzał dwóch związanych, zakneblowanych i chwilowo nieprzytomnych strażników z niejaką satysfakcją.- Z moich obliczeń wynika, że związaliśmy dzisiaj trzynaście osób.Dla niektórych to z pewnośCią nieszczęśliwa liczba.No więc teraz wzlecisz w niebo i do widzenia.- Tak jest.- Bruno zwrócił się do Marii: - Czy nawiązałaś łączność? Spojrzała na zegarek.- JUż wystartował.Spotkanie za szesnaście minut.- Dobrze.- Popatrzył zuśmiechem na Kana Dahna, Manuela, Roebucka, Vladimira i Yoffe'ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]