[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W czterech kolejnych akcjach zdjął obie taśmy i oba białe frędzle, po czym lekceważąc obecno§ć zwierzęcia, skłonił się głęboko widowni, podbiegł lekko do płotu i przeskoczył na teren callejón.Byk rzucił się w jego stronę z dużą szybkością i tuż za jego plecami rąbnął w barierę, rozbijając najwyższą deskę, po czym stanął oszołomiony.Tłum oszalał, oklaskom, gwizdom i wiwatom nie było końca.Tylko czterej mężczyźni nie przejawiali należytego entuzjazmu, a na­wet w ogóle nie zwracali uwagi na to, co się dzieje na arenie.Bowman, który niezbyt interesował się walką, zauważył ich bez trudu natychmiast po zajęciu miejsca.Byli to Czerda, Ferenc, Searl i Masaine.Nie zwracali uwagi na to, co się dzieje na arenie, bowiem cały czas obserwowali widownię.- Rozczarowana? - spytał odwracając się ku Cecile.- Proszę?- Bardzo powolny byk.- Jesteś nieznośny.A to co takiego?W callejón pojawiło się trzech błaznów w za dużych, kolorowych ubraniach, z pomalowanymi twarzami ozdobionymi wielkimi, czerwo­nymi nosami i w zabawnych kapeluszach.Jeden miał akordeon, na któ­rym zaczął grać, a jego towarzysze, przewracając się i potykając, wspięli się na płot, a następnie pospadali na arenę.Gdy pozbierali się z piasku, zabrali się za marynarski taniec w rytm melodii wygrywanej na harmonii.W tym czasie otwarto toril, tj.wrota dla zwierząt, i na arenie pojawił się kolejny, wypoczęty, czarny byk.Nie był zbyt duży, ale nadrabiał to z nawiązką cholerycznym temperamentem, ledwie bowiem dostrzegł obu tancerzy, pochylił łeb i runął do ataku.Szarżował kolejno na każ­dego, gdyż się xozdzielili, ale na próżno - błazny unikały go, nie gu­biąc rytmu, nie myląc kroku i zachowując się tak, jakby nie zdawały sobie sprawy z jego obecności.Byli to bez wątpienia razateur o naj­większych umiejętnościach i doświadczeniu.Muzyka na chwilę ucichła, zaś byk skoncentrował atak na jednym z błaznów.Ten wreszcie raczył go dostrzec i z wrzaskiem rzucił się do ucieczki.Publiczność skwitowała to salwą śmiechu.Rozzłoszczony bła­zen zatrzymał się, by pogrozić jej pięścią.Obejrzał się przez ramię i widząc byka za sobą, ruszył biegiem, wzywając pomocy.Źle obliczył i zamiast przeskoczyć płot, wyrżnął w niego, mając byka tuż za plecami.Gdy wydawało się, że już za chwilę zwierzę go dopadnie, w ostatnim momencie wymknął się bokiem, pozostawiając na jednym z rogów ko­lorowe spodnie.Tylko w białych kalesonach do kolan popędził przed siebie, drąc się wniebogłosy, a byk pognał za nim jeszcze bardziej rozwścieczony, cią­gnąc spodnie po ziemi.Widownia dostała konwulsji ze śmiechu.Jedynie czterej Cyganie zachowali spokój.W dalszym ciągu nie inte­resowali się tym, co się dzieje na arenie, lecz teraz ruszyli ze swoich miejsc i zaczęli powolną wędrówkę przez tłum, uważnie przyglądając się mijanym osobom.Z takim samym zainteresowaniem obserwował ich Bowman.Akordeonista w callejón zaczął grać “Opowieści lasku wiedeńskie­go", a oba błazny rozpoczęły walca na środku areny.Jak należało się spodziewać, byk natychmiast pognał ku nim.Był już tuż-tuż, gdy się rozdzielili, tańcząc teraz solo, i po wykonaniu piruetu znów złączyli się w parę za byczym zadem.Widownia oszalała, a Cecile tak się śmiała, że musiała chusteczką ocierać łzy.Na twarzy Bowmana nie było śladu uśmiechu.Czerda znajdował się jakieś sześć metrów od niego, więc nie miał się czym cieszyć.- Czy to nie wspaniałe? -- spytała niespodziewanie Cecile.- Wspaniałe.Poczekaj tu.Natychmiast spoważniała.- Dokąd się.- Ufasz mi? -- przerwał jej w pół słowa.- Ufam.- Wrócę niedługo.Nie spiesząc się Bowman ruszył ku wyjściu.Minął w niewielkiej od­ległości Czerdę, który nadal przyglądał się widzom z natarczywością wywołującą ich zdziwienie, a nawet niezadowolenie.Kilka kroków od wejścia obojętnie przeszedł obok pary Chińczyków, uprzejmie bijącejbrawo.Byli to ci sami, których już spotkał w Arles.Wyglądali niezwyk­le dystyngowanie.Przez moment zastanawiał się, czym też się zajmują i w którym z europejskich krajów mieszkają, gdyż nie sądził, że przy­byli z Chin na wakacje.Była to tylko przelotna myśl, gdyż inne sprawy teraz go zajmowały.Okrążył arenę, przeszedł z dwieście jardów na południe wzdłuż dro­gi, którą następnie przekroczył i zawrócił na północ kierując się w stro­nę karawaningu Czerdy.Cygańskie wozy stały porządnie, w dwóch rzędach, z dala od drogi i wyglądały na całkowicie opuszczone.Ani przy pojeździe Czerdy, ani przy zielono-białym wozie nie było widać wartownika, ale Bowmanowi tym razem nie chodziło o żaden z nich.Ten, który go interesował, był pilnowany - na stołku u szczytu scho­dów wejściowych siedział sobie Cygan Maca z butelką piwa w ręce.Bowman podszedł do niego powoli, co widząc Maca opuścił butelkę i skrzywił się ostrzegawczo.Bowman to zlekceważył, podszedł bliżej i dokładnie sobie obejrzał tak Cygana, jak i pojazd.Nie spieszył się zbytnio.Maca wykonał znaczący ruch kciukiem, który nakazywał, by Bowman się wyniósł do wszystkich diabłów.Mimo to pozostał on na miejscu.- Zjeżdżaj! - warknął wreszcie Maca.- Cygańska świnia - odparł uprzejmie Bowman.Maca najwyraźniej nie wierzył własnym uszom, gdyż przez kilka se­kund siedział nieruchomo z wyrazem osłupienia na twarzy.W końcu coś musiało do niego dotrzeć, bo z grymasem wściekłości chwycił butelkę za szyjkę, wstał i zeskoczył ze schodów.Bowman był szybszy i uderzył Cygana, zanim zdążył wylądować na ziemi.Połączenie impetu zeskoku z ciosem Bowmana miało taki skutek, że Maca zatoczył się i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem.Bowman poprawił uderzenie z równą co poprzednio siłą i złapał nieprzytomnego już Cygana, nim zdążył grzmot­nąć o ziemię.Odciągnął go na bok, tak aby nie rzucał się nikomu w oczy.Rozejrzał się, ale wokół panowała cisza i spokój.Jeśli nawet ktoś zauważył tę wymianę poglądów, to musiał być osobą dyskretną i nie ogłosił tego publicznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl