[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na moim statku nie morduje się ludzi - rzekł cicho.- Jeszcze tego nie zrobiłem.Zresztą "morderstwo" jest słowem na czas pokoju.W czasie wojny nazywamy to egzekucją.- Takie wyjaśnienie nie mogło nieść żadnego pokrzepienia dla tych w kabinie.- George, Alex, zajmijcie się Franco i Seppem.Niech wejdą do środka.Tylko zejdźcie mi z linii strzału!Nie trzeba się było nimi w ogóle zajmować.Niezależnie od faktu czy miało to być miejsce egzekucji, czy nie, błyskawicznie znaleźli się wewnątrz.Huknęły zatrzaskiwane drzwi i opadł jeden z ośmiu blokujących je bolców.Petersen trzymał w dłoni gruszkowaty przedmiot i uważnie go oglądał.- Co to takiego? - spytał zaniepokojony Carlos.- Widzisz przecież, granat, ręczny granat.George.?George bez żadnych instrukcji dobrze wiedział, co robić; on zawsze wiedział.Stanął przy drzwiach kajuty i nakrył dłonią bolec.Petersen jedną ręką chwycił klamkę, drugą nacisnął łyżkę bezpiecznika.Spojrzał na George'a, ten natychmiast odblokował drzwi, Petersen gwałtownym ruchem je uchylił - tylko na kilka cali - wrzucił granat do środka, zatrzasnął drzwi, a George docisnął bolec.Wyglądało to tak, jakby ćwiczyli ten manewr setki razy.- Jezus Maria! - Carlos zszarzał.- W tej małej komórce.- przerwał, a na jego twarzy odmalowało się zdumienie.- A.A gdzie eksplozja? Gdzie wybuch?!- Granaty gazowe nie robią bum-bum, tylko pssst-pssst, syczą.Jakie efekty, George?George nie trzymał już ręki na bolcu dociskającym drzwi.- Po pięciu sekundach dętki.Działa błyskawicznie, co?Carlos wciąż jeszcze nie mógł dojść do siebie.Cóż to za różnica? Trotyl czy gaz trujący.Petersen nie tracił cierpliwości.- To nie był gaz trujący.George.- przywołał swego olbrzymiego porucznika i coś mu naszeptał do ucha.George uśmiechnął się i szybko ruszył korytarzem ku rufie.- Czy masz zamiar dać umrzeć swemu przyjacielowi Coli? - zapytał Petersen Carlosa.- To nie jest mój przyjaciel i na pewno nie umrze.Przynieś mi apteczkę i sprowadź dwóch chłopców - zwrócił się do Pietra, który właśnie zdążył do nich dołączyć.- Dam mu środek uspokajający, który go na trochę wyłączy, i środek tamujący krwawienie.Potem go zabandażuję.Ma pewnie złamaną kość, może kości.Może też mieć tak strzaskane ramię, że nic się nie da zrobić, ale w tych warunkach.Sami rozumiecie.- Spojrzał za siebie, otarł ręką czoło i wydawało się, że zaraz jęknie.- Idą nowe kłopoty.oznajmił.Zbliżał się do nich Michael von Karajan, a tuż za nim George.Michael usiłował przybrać oburzony i wojowniczy wyraz twarzy, ale tak naprawdę był tylko nieszczęśliwy i przerażony.George natychmiast powiedział:- Na Boga, majorze! Naszej młodzieży nie można niczego zarzucić! Należy podziwiać jej bezinteresowną odwagę! Proszę bardzo, nasz kochany "Colombo" wywija straszliwe koziołki, ale czyż zniechęci to Michaela do bezustannego ćwiczenia nowo nabytych umiejętności? Skądże znowu! I co też zatem widzimy? Otóż schylony nad nadajnikiem, nie zważając na tę fatalną pogodę, ze słuchawkami na uszach.Petersen podniósł dłoń, a kiedy się odezwał, głos i twarz miał jednakowo lodowate.- Czy to prawda, von Karajan?- Nie.Właśnie chciałem.- Kłamiesz.Skoro George mówi, że tak było, to znaczy, że tak było, jasne? Jakie wiadomości nadawałeś?- Niczego nie nadawałem, tylko.- George?- Kiedy zajrzałem, niczego nie nadawał.- Nie zdążyłby - zauważył Giacomo.- Nie wyrobiłby się między moim wyjściem a przyjściem George'a.- Spojrzał na wyraźnie drżącego Michaela z nie ukrywanym obrzydzeniem.- Ten mały to nie tylko tchórz, ale i głupiec.Skąd wiedział, że nie wrócę lada moment? Dlaczego nie zamknął się na klucz, żeby mu nikt nie przeszkadzał?- Co chciałeś nadać? - indagował Petersen.- Nie miałem zamiaru niczego nadawać.- Kłamiesz po raz drugi.Do kogo chciałeś wysłać meldunek?- Nie chciałem.- Dałbyś z tym spokój.Trzecie kłamstwo.George, konfiskujemy mu sprzęt.Na wszelki wypadek należy też przejąć sprzęt jego siostry.Michael osłupiał.- Nie możecie tego zrobić! Chcecie zabrać nam radia? Przecież.Przecież to nasz sprzęt! - Boże, ty widzisz i nie grzmisz? - Petersen wpatrywał się z niedowierzaniem w von Karajana.To, czy niedowierzanie było prawdziwe czy udawane, nie miało żadnego znaczenia, dawało bowiem ten sam efekt.- Ja tu jestem twoim dowódcą, ty głupcze! Mogę zamknąć nie tylko twój sprzęt, ale i ciebie pod zarzutem buntu! Nawet zakuć w kajdany, jeśli będzie trzeba.- Petersen pokręcił głową.- "Nie możecie" mi gada, "nie możecie".I jeszcze jedno, von Karajan: czy to możliwe, żebyś okazał się aż takim durniem i nie wiedział, że w czasie wojny używanie radia na morzu przez nieupoważnione osoby jest ciężkim przestępstwem? Zgadza się, kapitanie Tremino? - zwrócił się oficjalnie do Carlosa, nadając tym samym spodziewanej odpowiedzi wagę sądu polowego.- Niestety tak - stwierdził Carlos, choć niechętnie.- Czy ten młodzieniec jest osobą upoważnioną?- Nie.- Już wiesz, von Karajan? Kapitan też mógłby cię z powodzeniem zamknąć.George, daj sprzęt do naszej kajuty.Zaraz, zaraz.To w zasadzie wykroczenie przeciw morskim regułom gry.- Spojrzał na Carlosa.Czy sądzisz, że.- Mam wielce stosowny sejf u siebie w kabinie.I jedyny klucz.- Doskonale.George ruszył po sprzęt; za nim wlókł się niepocieszony Michael.Po drodze minęli dwóch marynarzy i Pietra niosącego czarną skrzynkę.Carlos otworzył apteczkę - była wyposażona bez zarzutu - i zrobił Coli dwa zastrzyki.Zamknął skrzynkę, po czym wyniesiono ją - razem z nieszczęsnym Colą.- No dobrze.Teraz zobaczymy, co się dzieje w środku - oznajmił Petersen.Alex nie bez trudu zwolnił bolec blokady - jak już George coś zamknął, to zamknął - i wycelował w drzwi swój pistolet maszynowy.Giacomo zrobił to samo, dając do zrozumienia, że o ile w ogóle jest po czyjejś stronie, to na pewno nie po stronie Alessandra i jego opryszków.Petersen nie sięgnął po broń - chociaż miał przy sobie lugera - tylko pchnął drzwi.Broń nie była potrzebna.Alessandro i jego chłopcy nie stracili co prawda świadomości, ale też i nie byli w pełni przytomni.Mieli otrzeźwieć bardzo szybko.Nie kaszleli, nie prychali, nie ciekły im łzy po twarzach - byli jedynie lekko odurzeni, nieco otumanieni, odrobinę apatyczni.Alex odłożył pistolet, zebrał rozrzuconą na podłodze broń, przeszukał dokładnie czterech więźniów i znalazłszy jeszcze dwa rewolwery i aż cztery paskudnie wyglądające noże, wszystko to razem wyrzucił na korytarz.- Cóż.- Carlos zaczął się niemal uśmiechać.- Nie błysnąłem zanadto, co? Przecież gdybyście chcieli się ich pozbyć, wrzucilibyście Colę do środka.Na to nie zwróciłem uwagi.- Pociągnął nosem z miną eksperta.- Wygląda na podtlenek azotu.No, ten.wiesz, gaz rozweselający.- Całkiem nieźle jak na lekarza - rzekł Petersen.- Zdawało mi się, że tylko dentyści mają z tym do czynienia.Podtlenek azotu, racja, ale jego ulepszona wersja.Przy użyciu tej odmiany rozbudzony człowiek nie ma łez w oczach, nie śmieje się, nie śpiewa i nie robi z siebie durnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]