[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z domu promieniowała atmosfera takiego zła, że nie potrafiłem po prostu o nimracjonalnie myśleć.Pragnąłem tylko wrzucić czym prędzej nasze ubrania do walizek, wskoczyć do samo-chodu i odjechać stąd tak daleko, jak to tylko możliwe.Danny zawahał się i spojrzał na morze. Taka tutaj ładna plaża powiedział łamiącym się głosem.Położyłem dłoń na jego ramieniu. Wiem.Ja też ją polubiłem.Ale będziemy musieli znalezć jakieś inne miejsce.Nie podobają mi sięwszystkie te hałasy i dziewczynki z robakami we włosach. Co się stało temu szczurołapowi? zapytał. Poranił się na strychu.To także jeden z powodów, dla których chcę stąd wyjechać.Nie chciałbym,żeby tobie, mnie albo Liz stało się coś złego. Czy mogę zabrać swoje kraby? zapytał.W stojącym koło kuchennych drzwi wiadrze miał sześćalbo siedem małych zielonych krabów. Przykro mi, ale nie.Będziemy musieli zamieszkać u Mike a i Yolandy, a u nich nie ma miejsca nakraby.Może zabierzesz je na plażę i urządzisz wyścigi? Który pierwszy dobiegnie do morza. Nie mógłbym zabrać choć dwóch? Nie.To samiec i samica i niedługo miałbyś ich tysiące. A jednego? Nie.Samemu będzie mu smutno.Danny niechętnie podniósł wiadro i zaczął iść z nim w stronę morza.Wolałem, żeby nie kręcił mi siępod nogami podczas pakowania.Pakowałem się ostatnio tak często, że stało się to jednym ze stałych ry-tuałów mojego nieudanego życia.Kiedy człowiek zacznie się raz pakować, nie wie, kiedy skończyć.Lizwzięła mnie w kuchni za rękę. Cóż.więc tak się kończy nasza letnia idylla powiedziała ze smutnym uśmiechem. Przykro mi, ale tak.Nie mogę ryzykować, żeby coś złego stało się Danny emu albo tobie.Rozejrzała się dookoła. Co, twoim zdaniem, jest nie w porządku z tym domem?77 Nie mam pojęcia.I naprawdę nie sądzę, żebym miał ochotę się dowiedzieć.Nie teraz. Może powinieneś porozmawiać z księdzem i poprosić, żeby go wyegzorcyzmował? Obawiam się, że to nic nie da.Mam wrażenie, że cały dom został zbudowany specjalnie, żeby byćtym, czym jest.Czymś, co istnieje niezupełnie tutaj i niezupełnie gdzie indziej. Chcesz się napić jeszcze piwa, kiedy będziemy się pakować? zapytała.Kiwnąłem głową. Wiesz, mogłabym cię nawet pokochać powiedziała bez związku. W innym czasie, innymmiejscu.Uśmiechnąłem się do niej krzywo. Zwłaszcza w innym miejscu.Popijaliśmy piwo, kiedy zadzwonił dzwonek.Oboje podskoczyliśmy nerwowo. Jezu, o mało nie umarłam ze strachu jęknęła Liz. Nie sądzę, żeby Brązowemu Jenkinowi albo Panu w Wysokim Cylindrze chciało się używać dzwon-ka powiedziałem i wyszedłem do holu, żeby otworzyć drzwi.To był facet z Rentokilu z Ryde.Młodzian ze spiczastą, krótko ostrzyżoną głową i kolczykamiw uszach, ubrany w błyszczący kombinezon z niebieskiego nylonu i wysokie buty. Pan Williams? Jestem z Rentokilu.Przyjechałem w sprawie pańskiego szczura. O Boże, całkiem zapomniałem.Przepraszam.Mieliśmy tutaj poważne kłopoty. Naprawdę? odparł niezbyt przejęty. Ten szczur.Nie wydaje mi się, żeby mógł pan dzisiaj cokolwiek z nim zrobić.W domu wydarzyłsię wypadek.Była tutaj policja. Naprawdę? Trudno, ale i tak musi pan zapłacić za wezwanie. W porządku, możecie mi przysłać rachunek. Dobrze, w takim razie niech pan tutaj podpisze. Wszedł do holu i wyjął bloczek dowód, żezłożył mi wizytę.Wcisnął mi do ręki długopis z obgryzionym końcem, którym się podpisałem. Co to za wypadek? zapytał, składając pokwitowanie na pół i oddzierając górną kopię. Coś sięstało z pańskim samochodem?Posłałem mu gniewne spojrzenie. Z samochodem? Nie, to nie ma nic wspólnego z moim samochodem. Tak tylko pomyślałem, widząc, jak jest poobijany. Co to znaczy poobijany? Mówię o tym audi przed domem. Nie wiem, o czym, do jasnej cholery, pan mówi odparłem. Tak, to mój samochód.Nie jestmoże w idealnym stanie.Zaśmiał się krótkim piskliwym śmiechem chuligana ze stadionów. Niech pan to powie jeszcze raz.Przepchnąłem się obok niego i wyszedłem przez frontowe drzwi na zewnątrz.Nie mogłem uwierzyćwłasnym oczom.Moje audi było całe pogruchotane, a szyby miało wybite.Rozbito też reflektory, prze-78dziurawiono opony i oderwano przedni zderzak.Tuż obok gruchota najwyrazniej czekając, żebymwyszedł stała ubrana w czarny fartuch i prostą szarą sukienkę pani Vera Martin, wdowa po HarrymMartinie, a przy niej niski młodzian z grubym karkiem i przetłuszczonymi czarnymi włosami.Nosił zie-loną tweedową kurtkę i trzymał w ręku duży młot kowalski.W pierwszej chwili zdziwiło mnie, że niczego nie słyszałem, ale potem uświadomiłem sobie, że do ka-plicy jest pokazny kawałek drogi, wiatr wieje od morza, niosąc ze sobą łoskot łamiących się fal i że nawetgdybym coś usłyszał, nie przyszłoby mi do głowy, że to ktoś rozbija na kawałki mój samochód.Podszedłem do audi i podniosłem z ziemi przedni zderzak.A potem odłożyłem go z powrotem.Niebyło sensu go naprawiać; samochód mogłem spisać na straty. Dlaczego, do diabła, to zrobiliście? zapytałem. Jeśli pan chce, może pan to nazwać zemstą odparła Vera Martin, zakładając ręce na swe obfi-te piersi. Zemstą? Za co, do jasnej cholery? Za Harry ego odparł wojowniczo młodzian. %7łebyś pan wiedział, kurwa, że za niego. Kto to jest? zapytałem Very. Keith, najmłodszy chłopak mojego Eddiego.To mój pomysł, nie jego, ale on zgodził się go zreali-zować.Obszedłem dookoła samochód, oceniając szkody.Musiałem przyznać, że Keith Martin odwalił solid-ny kawał roboty.Na całej karoserii nie było ani jednego centymetra kwadratowego, który nie zostałby po-gięty.Udało mu się nawet wygiąć kierownicę. Ja nie zabiłem pani męża, pani Martin.To był po prostu nieszczęśliwy wypadek, nic więcej. W Fortyfoot House nie ma takich rzeczy jak wypadek odparła z nienawiścią Vera. To złemiejsce dla złych ludzi, ot co.Pan i ten szczur zasługujecie na siebie nawzajem.Mam nadzieję, że będzie-cie razem szczęśliwi. Ta, kurewsko szczęśliwi wtrącił Keith Martin, uderzając obuchem młota w otwartą dłoń, tak jak-by prowokował mnie, żebym spróbował mu go odebrać. Pani nic nie rozumie, pani Martin.Chciałem powstrzymać pani męża, ale on nie zwracał na tow ogóle uwagi. Błagałam pana powiedziała i nagle w jej oczach zalśniły łzy. Tak pana błagałam.Niech pannie pozwoli mu szukać tego szczura, tak właśnie mówiłam.Niech pan nie pozwoli mu, nawet jeśli Harrypowie, że musi to zrobić.A teraz co? Harry zginął przez pana i Bóg jeden wie, co zrobiło mu to potwor-ne stworzenie, skoro w szpitalu nie chcieli mi go nawet pokazać.Kopnąłem jedną z przedziurawionych opon. No dobra powiedziałem. Chyba załatwiliście to, po co przyszliście. Cieszy się pan, że skończyło się na samochodzie, a nie na pańskiej głowie oznajmił Keith. Możesz mi wierzyć, że się cieszę.Patrzyłem, jak odchodzą alejką.Facet z Rentokilu, który przez cały czas stał przy swojej furgonetce,pokiwał kpiąco głową i posłał mi przyjazny uśmiech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]