[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jęknęły bronie, szczęknęły pałaszeI wszystko było zmieszane w odmęcie:Na linijowym kto widział okręcieOgromny kocioł, w którym robią kaszę,Kiedy wen woda z pompy jako z rzeczkiBucha, a w wodę sypie majtków rzeszaZa jednym razem krup ze cztery beczki,Potem dziesiątkiem wioseł w kotle miesza;Kto zna francuską izbę deputatów,Większą i stokroć burzliwszą od kotła,Kiedy w nie projekt komisyja wmiotłaI już nadchodzi godzina debatów:Cała Europa, czując z dawna głody,Myśli, że dla niej tam warzą swobody; Już liberalizm z ust jako z pomp bucha;Ktoś tam o wierze wspomniał na początku,Izba się burzy, szumi i nie słucha;Ktoś wspomniał wolność, lecz nie zrobił wrzątku,Ktoś wreszcie wspomniał o królów zamiarach,O biednych ludach, o despotach, carach,Izba znudzona krzyczy: "Do porządku!"Aż tu minister skarbu, jakby z drągiem,Wbiega z ogromnym budżetu wyciągiem,Zaczyna mieszać mową o procentach,O cłach, opłatach, stemplach, remanentach;Izba wre, huczy i kipi, i pryska,I szumowiny aż pod niebo ciska;Ludy się cieszą/ gabinety straszą,Aż się dowiedzą wszyscy na ostatku,%7łe była mowa tylko - o podatku.Kto tedy widział owy kocioł z kasząLub ową izbę - ten łatwo zrozumie,Jaki gwar powstał" w tylu pułków tłumie,Gdy rozkaz carski wleciał w środek kupy.Wtem trzystu bębnów ozwały się huki,I jak lód Newy gdy pryśnie na sztuki,Piechota w długie porznęła się słupy.Kolumny jedne za drugimi dążą,Przed każdą bęben i komendant woła;Car stał jak słońce, a pułki dokołaJako planety toczą się i krążą. Wtem car wypuścił stado adiutantów,Jak wróble z klatki albo psy ze smyczy;Każdy z nich leci, jak szalony krzyczy,Wrzask jenerałów, majorów, szerżantów,Huk tarabanów, piski muzykantów -Nagle piechota, jak lina kotwicyZ kłębów rozwita, wyciąga się sznurem;Zciany idącej pułkami konnicyAączą się, wiążą, jednym stają murem.Jakie zaś dalej były tam obroty,Jak jazda rącza i niezwyciężonaLeciała obses na karki piechoty:Jak kundlów psiarnia trąbą poduszczonaNa związanego niedzwiedzia uderza,Widząc, że w kluby ujęto pysk zwierza -Jak się piechota kupi, ściska, kurczy,Nadstawia bronie jako igły jeżą,Który poczuje, że pies nad nim burczy;Jak wreszcie jazda w ostatnim poskokuTargniona smyczą powściągnęła kroku;I jak harmaty w przód i w tył ciągano,Jak po francusku, po rusku łajano,Jak w areszt brano, po karkach trzepano,Jak tam marzniono i z koni spadano,I jak carowi w końcu winszowano -Czuję tę wielkość, bogactwo przedmiotu!Gdybym mógł opiąć, wsławiłbym me imię,Lecz muza moja jak bomba w pół lotu Spada i gaśnie w prozaicznym rymie,I śród głównego manewrów obrotu,Jak Homer w walce bogów - ja - ach, drzymię.Już przerobiono wojskiem wszystkie ruchy,O których tylko car czytał lub słyszał;Zród zgrai widzów już się gwar uciszał,Już i sukmany, delije, kożuchy,Co się czerniły gęsto wkoło placu,Rozpełzały się każda w swoje stronę,I wszystko było zmarzłe i znudzone -Już zastawiano śniadanie w pałacu.Ambasadory zagranicznych rządów,Którzy pomimo i mrozu, i nudy,Dla łaski carskiej nie chybią przeglądówI co dzień krzyczą: "o dziwy! o cudy!"Już powtórzyli raz tysiączny drugiZ nowym zapałem dawne komplementy:Ze car jest taktyk w planach niepojęty,%7łe wielkich wodzów ma na swe usługi,%7łe kto nie widział, nigdy nie uwierzy,Jaki tu zapał i męstwo żołnierzy.Na koniec była rozmowa skończonaZwyczajnym śmiechem z głupstw Napoleona;I na zegarek już każdy spozierał,Bojąc się dalszych galopów i kłusów;Bo mróz dociskał dwudziestu gradusów,Dusiła nuda i głód już doskwierał. Lecz car stał jeszcze i dawał rozkazy;Swe pułki siwe, karę i bułanePuszcza, wstrzymuje po dwadzieście razy;Znowu piechotę przedłuża jak ścianę,Znowu ją ściska w czworobok zawartyI znowu na kształt wachlarza roztacza.Jak stary szuler, choć już nie ma gracza,Miesza i zbiera, i znów miesza karty;Choć towarzystwo samego zostawi,On się sam z sobą kartami zabawi.Aż sam się znudził, konia nagle zwróciłI w jenerałów ukrył się natłoku;Wojsko tak stało, jak je car porzucił,I długo z miejsca nie ruszyło kroku.Aż trąby, bębny dały znak nareszcie:Jazda, piechota, długich kolumn dwieściePłyną i toną w głębi ulic miejskich -Jakże zmienione, niepodobne wcaleDo owych bystrych potoków alpejskich,Co rycząc mętne walą się po skale,Aż w jezior jasnym spotkają się łonieI tam odpoczną, i oczyszczą wody,A potem z lekka nowymi wychodyBłyskają, tocząc szmaragdowe tonie.-Tu pułki weszły czerstwe, czyste, białe;Wyszły zziajane i oblane potem,Roztopionymi śniegi poczerniałe, Brudne spod lodu wydeptanym błotem.Wszyscy odeszli: widzę i aktory.Na placu pustym, samotnym zostałoDwadzieście trupów: ten ubrany biało,%7łołnierz od jazdy; tamtego ubioryNie zgadniesz jakie, tak do śniegu wbityI stratowany końskimi kopyty.Ci zmarzli, stojąc przed frontem jak słupy,Wskazując pułkom drogę i cel biegu;Ten się zmyliwszy w piechoty szereguDostał w łeb kolbą i padł między trupy.Biorą ich z ziemi policejskie sługiI niosą chować; martwych, rannych społem -Jeden miał żebra złamane, a drugiBył wpół harmatnym przejechany kołem;Wnętrzności ze krwią wypadły mu z brzucha,Trzykroć okropnie spod harmaty krzyknął,Lecz major woła: "Milcz, bo car nas słucha";%7łołnierz tak słuchać majora przywyknął,Ze zęby zaciął; nakryto co żywoRannego płaszczem, bo gdy car przypadkiemZ rana jest takiej nagłej śmierci świadkiemI widzi na czczo skrwawione mięsiwo -Dworzanie czują w nim zmianę humoru,Zły, opryskliwy powraca do dworu,Tam go czekają z śniadaniem nakryłem,A jeść nie może mięsa z apetytem. Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwił:Grożono, bito, próżna grozba, kara,Jenerałowi nawet się sprzeciwił,I jęczał głośno - klął samego cara.Ludzie niezwykłym przerażeni krzykiemZbiegli się nad tym parad męczennikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl