[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To co?- To szukają.- Jak szukają?- Jak to, jak szukają, zwyczajnie.Nie wiem, co masz na myśli?- No, przychodzą w nocy.Skradają się mię­dzy ludźmi, czy przebierają za coś, czy tam za ko­goś, czy jak.?- A po cóż się mają przebierać, czy skradać? Są przecież u siebie.Zwyczajnie przychodzą, spraw­dzają, znajdują i zabierają.Albo nie znajdują.- A ludzie?- Co ludzie?- No, ludzie, którzy tam siedzą.Albo miesz­kają.Co im mówią?- Że to niewypał - podsunęła Janeczka.Pan Chabrowicz zakłopotał się nieco.Szczegóły pracy wywiadowczej nie były mu dokładnie znane, ale nie mógł przecież rozczarować i zawieść włas­nych dzieci.Postanowił skupić się, pomyśleć logicz­nie i stanąć na wysokości zadania.- Chyba rzeczywiście powinni robić coś w tym rodzaju - przyznał niepewnie.- Co prawda takie historie zdarzają się niezmiernie rzadko, a wszystkie materiały z ostatniej wojny zostałyjuż dawno poodnajdywane, ale gdyby istotnie wykryto, że coś tam jeszcze gdzieś jest, załatwiono by właśnie w taki spo­sób.To najprościej.Przeprosić grzecznie, wyjaśnić, że trzeba wydobyć jakiś przedmiot, zagrażający bezpieczeństwu, właśnie może niewypał, może poci­ski.Usunąć wszystkich i zrobić swoje.Ja bym tak postąpił.Pociski czy niewypały to nic nadzwyczaj­nego, wszyscy by szybko o tym zapomnieli.- Poza tymi, którzy na tych pociskach parę lat siedzieli - mruknęła pani Krystyna.- A co najważniejsze, byłaby to prawda - ciągnął pan Chabrowicz, czując, jak mu się nagle coraz więcej przypomina.- Wszelkie tajne, poukrywane materiały, dokumenty,czy fotografie prawie zawsze były zabezpieczane w ten sposób, że mogły wybuchnąć.Nawet musiały wybuchnąć, je­żeli poruszył je niefachowiec.Poruszył, wyjmował, czy próbował rozpakować.A zatem jasne, że ludzi ostrzeżono by przede wszystkim przed niebezpieczeństwem.- I zrobiliby to jawnie, z milicją i z wojskiem? - upewnił się Pawełek.- Możliwe, że nawet z saperami i strażą pożarną.- To znaczy, że jeżeli ktoś by szukał nie jaw­nie, tylko po cichu, i ukrywał się.To znaczy, że co?- Zazwyczaj oznacza to, że szuka nielegalnie.I na ogół to coś, czego szuka, chce sobie bezprawnie przywłaszczyć.Niekoniecznie muszą to być doku­menty.Tak przeważniew życiu bywa.- Słuchajcie, zróbcie to dla mnie i przerwijcie na chwilę tę opowieść szpiegowsko-kryminalną - poprosiła pani Krystyna.- Pobawcie się z Mizią chociaż do kolacji.Jej matkami życie zatruwa, obie­całam w końcu, że na was wpłynę.Odpowiedział jej najpierw zgodny, podwójny jęk, a potem pełne protestu milczenie.Przerwał je pan Chabrowicz.- Ostatecznie moglibyście uszanować wymu­szoną obietnicę własnej matki - zauważyłz naga­ną.- Jeszcze nam tylko tego brakowało.- mruknął pod nosem Pawełek.- No dobrze - zgodziła się Janeczka z niechę­cią i ociąganiem.- Ale jakby co.- W porządku, będę wam dłużna - rzekła po­śpiesznie pani Krystyna.- Możecie liczyćna moją wdzięczność! Mur-beton.Mizia czekała już przed domem, bardzo zdener­wowana, bo kot zabrał jej piłeczkę.Odepchnął ją kawałek i czaił się obok.Mizia czyniła krok ku niemu i cofała się, nie próbując nawet wyciągnąć ręki tamtą stronę.Pawełek odturlał piłeczkę dalej, kot popędził za nią, Mizia kwiknęła i uskoczyła za węgieł.Janeczka zeszła po schodkach z dużą puszką po konserwach, pełną wody.- Idziemy podlewać kwiatki - zarządziła.- Jakie kwiatki? - zainteresowała się Mizia.- Leśne.Mają sucho.- Ojej! Leśne kwiatki!- A potem możemy iść na spacer do granicy - zaproponował Pawełek z nadzieją, że może uda im się nie zmarnować całego popołudnia.Mizia, ostatecznie, patrzeć nie przeszkadza,pod pozorem spaceru poszukają następnej róży.- Ojej! - kwiknęła Mizia lękliwie.- Tam są komary.Janeczka spojrzała przed siebie i nagle zatrzy­mała się na chodniczku, prowadzącymku furtce.- Rzeczywiście, tam są straszne komary - potwierdziła z przekonaniem.- Lepiej chodźmy w drugą stronę, do tamtego portu.Zobaczymy, jak przypływają łodzie z Zalewu.Zaskoczony Pawełek wybałuszył oczy na sio­strę.Janeczka ruchem głowy wskazała mu drogę, po której tam i z powrotem snuli się ludzie.Spojrzał na drogę i zrozumiał.Rudy Sprężynowiec akurat mijał ich furtkę.Z założonymi na plecach rękami i beztroskim wyra­zem twarzy maszerował w dół, w kierunku portu na Zalewie.Po chwili usunął się niecona bok, bo z bra­my przed garażem wyskoczył na motorze ich gospo­darz, pan Jonatan, z rykiem silnika zakręcił i popę­dził również w dół, wzniecając tylnym kołem potęż­ny tuman kurzu.Za motorem podskakiwał na dwóch kółkach przyczepiony do niego mały wózeczek, służącydo przewozu skrzynek z rybami.Janeczka wepchnęła Pawełkowi w ręce puszkę z wodą.- Leć i podlej różę - szepnęła, wykorzystując: głuszący wszystko hałas silnika.- Ja z nią będę lazła powoli.Weź Chabra i wracaj zaraz!- Ojej, gdzie Pawełek? - zaniepokoiła się Mizia.- On idzie do lasu? Sam?- Nie sam.Z psem.Zaraz wrócą.Niepokój Mizi był krótkotrwały.- Tu jedna pani pokłóciła się strasznie z drugą panią - oznajmiła tajemniczo, ostrożnie omijając rozsypaną kupkę żużla.- Bo tamta pani weszła do łazienki, jak tam jeszcze zostało mydło tej pani.I tamta pani pytała| czy ta pani sobie myśli, że ona jej chce ukraść mydło,a ta pani powiedziała, że ni­komu teraz nie można wierzyć, i pokłóciły się stra­sznie, i ta pani powiedziała, że jednej pani ukradli z samochodu złoty łańcuch, chociaż był zamknięty.To był przepiękny, długi, złoty łańcuch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl